Miałem wiele spotkań z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Kiedy był jeszcze kardynałem, arcybiskupem krakowskim, a ja byłem sekretarzem Prymasa Wyszyńskiego, miałem możność dość częstego spotykania się z Nim, tak w Warszawie, w Sekretariacie Prymasa Polski, jak i w Krakowie. Pragnę jednak opowiedzieć o wyjątkowym spotkaniu, związanym z zamachem na jego życie.

Zamach na Ojca Świętego miał miejsce na placu Św. Piotra, podczas audiencji publicznej. Byłem wówczas biskupem warmińskim i w tym właśnie czasie udzielałem bierzmowania w Nidzicy. Ktoś podszedł i szepnął mi, że dokonany został zamach na Ojca Świętego i że jest on groźny. Ja jednak nie przerwałem Mszy św. i nie zakomunikowałem tej wiadomości wiernym, tylko kontynuowałem bierzmowanie, aby dotrwać w pokoju do końca uroczystości. Po zakończeniu liturgii zakomunikowałem to wiernym, Okazało się, że ludzie  w mieście już o tym wiedzieli i rozpoczęły się modlitwy o uratowanie życia Papieża. Nie wiadomo było w jakim stanie jest Ojciec Święty. Dochodziły różne wiadomości, często sprzeczne, niepewne. Wiadomo było, że został przewieziony do kliniki Gemelli i lekarze podejmują walkę o jego Zycie. Słyszeliśmy o wydobyciu kuli, o dalszych operacjach. Wszystko było wielka niewiadomą. Niemniej ogromny żal ogarnął wszystkich ludzi, że oto chciano zabić człowieka, który z taka dobrocią występował wobec świata. On brał w ramiona dzieci, nie bał się wychodzić do wiernych, a teraz zbrodnicza ręka jakiegoś zamachowca z Turcji miała przerwać Jego życie. W tym samym czasie śmiertelnie chory był kardynał Prymas Wyszyński.

   Pod koniec czerwca miała się odbyć pielgrzymka do Rzymu przedstawicieli naszej diecezji i tak tez się stało, nie odwołaliśmy jej. Ojciec Święty żył, a po przeprowadzonych operacjach była nadzieja, że będzie żył. Nasza pielgrzymka przebiegała zgodnie z planem.  Z okazji śmierci kardynała Hozjusza, który zmarł w Rzymie, modliliśmy się w bazylice, w której został pochowany, w jego tytularnym kościele kardynalskim Santa Maria In Trastevere – Matki Bożej na Zatybrzu. Ja po przylocie do Rzymu miałem spotkanie z kard. Macharskim. To spotkanie było poufne i miało bardzo ważne znaczenie, gdyż dotyczyło następstwa po Prymasie Wyszyńskim, który zmarł w dwa tygodnie po zamachu na Ojca Świętego, 28 maja 1981 roku. W poufnych sondażach, dotyczących następstwa po Prymasie, wypłynęła moja kandydatura, stąd ta długa wieczorna, a właściwie nocna, rozmowa z kardynałem Macharskim, a nazajutrz wyjazd do kliniki, gdzie leżał Ojciec Święty.

   Moja wizyta w klinice była umówiona. Nasi wierni jakby czuli, że będzie to bardzo ważna rozmowa. Wielu pielgrzymów z Warmii przyjechało razem ze mną i stali oni pod oknami kliniki Gemelli. Wprowadzono mnie tam, gdzie przebywał Ojciec Święty, a była to wydzielona część struktury szpitalnej. Obok pokoju było także osobne pomieszczenie, w którym chory mógł przyjmować. Papież mógł już wtedy chodzić. Gdy wszedłem na to piętro szpitalne, przywitał mnie ksiądz prałat Dziwisz. Usiadłem przy stoliku i chwile czekałem. Przyszedł Ojciec Święty, w szlafroku, schylony, trzymając prawą rękę na piersi, usiadł i patrzył wzrokiem pełnym troski. Tak doszło do rozmowy, która miała być dla mnie wskazaniem prymasostwa, czyli objęcia archidiecezji gnieźnieńskiej i warszawskiej w następstwie Prymasa Wyszyńskiego. W kilku słowach Jan Paweł II dał mi do zrozumienia, że trzeba podjąć się tego trudu, że nadchodzą czasy dawania przez Kościół świadectwa wiary, w tej rzeczywistości, która się zmienia.

   Oczywiście próbowałem negacji, mówiłem, że nie lubię polityki, nie znam się na polityce, ale Ojciec Święty oddalił ten argument, potwierdzając, że nie chodzi o to, by przyszły Prymas był politykiem. Właśnie Duszpasterstwo jest ważniejsze. Potem Ojciec Święty zwrócił uwagę na Polonię, na Polaków rozproszonych za granicą, mówił, że to jest wielkie zadanie dla Prymasa: jednoczyć wszystkich Polaków. Ten temat nie był mi obcy i nie uważałem go za trudny, gdyż zawsze byłem blisko Polonii. Zarówno ośrodki w Stanach Zjednoczonych, jak i inne skupiska polonijne były mi znane.

   Ojciec Święty mówi niewiele, więcej patrzył, jak gdyby wewnętrznie się modlił, Było znać na jego obliczu nie tylko mękę i cierpienie, ale i wielką nadzieję, jakieś ogromne zaufanie Panu Bogu i Matce Najświętszej. Na moje słowa odpowiadał skinieniem. Pozostało mi więc podziękować za zaufanie, przyklęknąć, pocałować Go w rękę. Na pożegnanie powiedziałem, że będę robił, co tylko będę mógł, przy pomocy Bożej łaski.

   Na ulicy ludzie wciąż czekali i witali mnie jak gdyby pożegnalnym uśmiechem. Nikt nie mówił, że odejdę z Warmii, że będę Prymasem, ale wydawało się, że w głębi to czuli. Wiedzieli też, że konieczna jest dyskrecja. Zaraz rozpocząłem przez naszą ambasadę starania o zmianę biletu lotniczego, by wcześniej wrócić do kraju. To wszystko dawało pielgrzymom do myślenia, że coś się będzie działo. A toczyło się wszystko bardzo szybko. W kraju było wtedy stosunkowo spokojnie, nie było przecież jeszcze stanu wojennego, jeszcze wszyscy żyli nadzieją, że wszystko się ułoży dzięki pośrednictwu Kościoła. I ja z taką nadzieją wróciłem do Polski.

Józef kardynał Glemp

Prymas Polski